Powoli wyciszają się karnawałowe dźwięki. Za parę dni wejdziemy w kolejny okres Roku Liturgicznego: Wielki Post. Wielu z nas rozpocznie ten czas łaski z pragnieniem większej refleksji nad swoim życiem. Bo czyż można przejść prawdziwie Drogą Krzyżową, bez rewizji swoich postaw w relacji do Jezusa ukrzyżowanego i drugiego człowieka? Kiedy myślimy o innych, wczuwamy się coraz głębiej w ich potrzeby, coraz bardziej zapominamy o sobie, wychodzimy z własnego „ja”. Jezus ukrzyżowany staje się dla nas wzorem, a zarazem wychowawcą i źródłem siły. „Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien.” „Toteż mamy nie tylko przyjmować, ale ukochać nasze cierpienia- pisze Ks. M. Sopoćko - gdyż one dają mądrość, uwalniając umysł od wielu złudzeń - dają siłę, wyniszczając zbyteczną tkliwość dla siebie - rodzą słodycz, roztapiając nasze samolubstwo i powodując litość nad cierpiącymi bliźnimi - dają pokój, uciszając gwar namiętności - wlewają pociechę, osłodę i ulgę od cierpiącego Chrystusa - pieczętują sługi Chrystusowe znamieniem ran Zbawiciela - sprowadzają wreszcie łaski i dary nie tylko duchowe ale i doczesne. Żadna miłość nie przynosi tyle zasług, ile miłość cierpiąca, tak iż jedno ”Bóg zapłać" w cierpieniu więcej znaczy, niż tysiąc dziękczynień w pomyślności. Kto chce nosić koronę chwały, ma wpierw włożyć koronę z cierni, które im będą ostrzejsze, tym świetniej kiedyś będą błyszczeć w niebie."

Pochylanie się nad Chrystusem obecnym w cierpiącym człowieku wyzwala w nas wrażliwość. „Jeśliby ktoś mówił: ’miłuję Boga’, a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi”. „W cieniu krzyża wychowują się dusze słoneczne, dusze radosne, które są dobroczyńcami ludzkości - pisze Sługa Boży. Spotykamy je wszędzie z nadmiarem radości, która się innym udziela. Jest w nich coś anielskiego, płynie z nich jakieś ciepło dobroczynne, któremu nie mogą się oprzeć najdziksze i najokrutniejsze umysły. Gdzie one się zjawią, uśmiecha się cierpienie, łagodnieje dzikość, milkną przekleństwa, a wyższa moc jakaś zgania smutek i przygnębienie. Tej dobroci serca nie wytwarza żadna filozofia, jest ona przywilejem jedynie chrześcijaństwa, którego nic zastąpić nie może.”

Wierną uczennicą krzyża była Maryja. Według ks. Sopoćki Maryja stojąc pod krzyżem śpiewała Magnificat. Skąd brała tyle siły, przecież nie była pozbawiona uczuć. Wręcz przeciwnie, cierpiała. Jak połączyć radość i cierpienie? Jest to możliwe jeżeli cierpienie nie ma nic wspólnego z cierpiętnictwem, natomiast źródłem głębokiej radości nie mającej nic wspólnego z rozbawieniem, wesołkowatością jest cena męki. Maryja stanęła pod krzyżem. Jednak, żeby spojrzeć na Syna musiała wznieść wzrok ku górze. Nasuwają się tu słowa psalmisty: „Wznoszę swe oczy ku górom, skąd nadejść ma dla mnie pomoc. Pomoc moja od Pana, który stworzył niebo i ziemię.” Zjednoczenie z Bogiem, zgoda na Jego wolę stały się dla Niej źródłem pokoju, choć miara Jej cierpienia była dopełniona. „Cierpienie dobrze zniesione - pisał Sługa Boży - to najpewniejszy środek do uświęcenia duszy, to pośpieszny pociąg do nieba, to dar Miłosierdzia, z którego trzeba korzystać skwapliwie. Jeżeli zatem Pan każe nam wiele cierpieć, to jest znak wielkich Jego względem nas zamiarów, znak wybraństwa i dowód szczególniejszego umiłowania.” Ks. Sopoćko nie tylko przelewał swoje przemyślenia na papier, ale nimi żył. Potrafił cierpieć w łączności z Chrystusem. Choć życie wiele razy doświadczało go cierpieniem różnego rodzaju, nigdy nie wyczuwało się skargi. Przeciwnie: napisał, że jego życie to pasmo wielkiego Miłosierdzia Bożego. Pisał, że „wielkie dusze idą śladami Mistrza, współpracując z Nim i współcierpiąc. W Nim zatapiając się coraz głębiej, wrastają w Jego myśli, zamiary i cierpienia i w ten sposób gotowi na wszystko składają z siebie ustawiczną ofiarę. A na innym miejscu: ”Cierpienia są narzędziem chwały Bożej, triumfem łaski i szczytem ofiary ludzkiej. Jak ze wszystkich prac i ofiar Jezusa Jego Męka krzyżowa najwięcej uwielbiła Ojca, który to okazał przez zaćmienie cudowne słońca i drżenie ziemi, tak ze wszystkich ofiar i prac naszych, mężne znoszenie krzyżów najwięcej uwielbia Boga i najbardziej oczyszcza i uszlachetnia duszę i prowadzi ostatecznie do Zmartwychwstania z Chrystusem."

Sługa Boży umierał niczym ukrzyżowany. W chwili śmierci po ludzku poniósł porażkę. Nie doczekał się ogłoszenia święta Bożego Miłosierdzia. Nadal obowiązywał zakaz kultu. To, czemu poświęcił całe życie pozostało w cieniu. Jednak nie zwątpił. Ufał Bogu i wierzył, że to Pan Bóg daje wzrost. Do Niego należy czas i miejsce. Można włożyć w usta Sł. Bożego słowa Pana Jezusa wypowiedziane z krzyża: „Ojcze w Twoje ręce powierzam ducha mego”. Zasiał dobre ziarno, które musiało obumrzeć, aby wydało potem owoc. Czy miałoby miejsce zawierzenie świata Bożemu Miłosierdziu, gdyby nie ciche znoszenie cierpień duchowych przez Sługę Bożego Ks. Michała Sopoćkę?

Z naszego życia też kiedyś zdamy sprawę przed Bogiem. Czy potrafimy z Nim współpracować przez zgadzanie się na własne życie? Niech pomocą będzie nam częstsze spoglądanie na Jezusa na krzyżu. On jest źródłem łaski. Rozpostarty na krzyżu między ziemią a niebem Jezus uczy co to znaczy kochać pomimo wszystko. Ks. Sopoćko pisał: „Krzyż jest bowiem tajemnicą miłości , a gdzie miłość, tam nieustanne Alleluja.”

Żródło: Czas Miłosierdzia, nr 3(155)/2003