Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. (Mt 11,28)

Te słowa Pana Jezusa można przyjąć jako motto rozpoczynającego się miesiąca. Jezus zaprasza wszystkich, bez wyjątku. Zachęca nas do postawienia odważnego kroku na Jego drodze, nacechowanej cichością i pokorą.

Każda droga ma swój początek i koniec. Każda droga ma swój cel. Na drodze Jezusa On sam jest początkiem i końcem. Jezus jest także celem. „Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie”(J 14,6).

Patronowie tego miesiąca są dowodem na to, że pójście drogą Pana jest możliwe i tylko ta droga jest prawdziwa i do końca pewna, choć nie jest łatwa.

Św. Jan Chrzciciel to człowiek drogi Bożego Baranka. Imię Jan (Johanan) znaczy „Bóg jest miłosierny”. Imię to nakreśliło rys jego powołania. Narodził się, aby prostować drogę Panu, aby wskazać ludziom szlak do Bożego Miłosierdzia. Według Sługi Bożego Ks. Michała Sopoćki, tą jedyną drogą, jest pokuta. „Duch pokuty uprzedza i zapewnia Miłosierdzie Boże, jak narodzenie Jana uprzedziło i zapewniło ludziom przyjście Zbawiciela świata. Jeżeli więc chcemy zapewnić sobie zmiłowanie Boże, winniśmy się starać o ducha pokuty, o ducha gorliwości służenia wszystkim, kogo Bóg postawi na drodze życia naszego, komu tylko będziemy mogli świadczyć uczynki miłosierne. We wszystkich okolicznościach naszego życia zawiera się myśl Boża, byśmy nie marnowali dobrych okazji, jakie sam nam stwarza, a możliwie wszędzie przychodzili z pomocą bliźnim potrzebującym. Do najprzedniejszych dobrych uczynków Kościół zalicza modlitwę, post i jałmużnę.”

Św. Jan Chrzciciel był „głosem wołającego na pustyni...” (por. J 1,23), dotykał słowem, czasami bardzo twardym, karcąc faryzeuszów i saduceuszów. Jego słowo było pełne łaskawości wobec prostego ludu, celników, żołnierzy. Żądał od nich tylko uczynków miłosiernych: „Pytały go tłumy: Cóż więc mamy czynić? On im odpowiadał: Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni. Przychodzili także celnicy, żeby przyjąć chrzest, i pytali go: Nauczycielu, co mamy czynić? Nie pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam wyznaczono. Pytali go też i żołnierze: A my, co mamy czynić? On im odpowiadał: Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie.” (Łk 3, 10-14).

Warunkiem wejścia na drogę Jezusa, jest postawa otwartości na Jego łaskę. Można pójść za Barankiem tylko wtedy, kiedy się Go pozna. Tylko na pewnej drodze można postawić bezkompromisowy krok. Jezus jest przed nami, jest pierwszy. Św. Jan mógł rozpoznać Jezusa, gdyż był otwarty na pełnienie woli Ojca, wsłuchany w głos Ducha Świętego. „Jan dał takie świadectwo: Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym. Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym.” (J 1,31-34). Odczytał łaskę chwili, poznał sercem i rozpoznał „przechodzącego Jezusa”. Spotkanie ze Zbawicielem sprawiło, że na drodze, którą Jan prostował dla Jezusa, Mistrz stanął na pierwszym miejscu. Stał się sensem tej drogi dla innych. Jan potrafił zająć pozycję „w cieniu”. Rozpoznał Jezusa i wskazał Go innym.

Otwarcie się na Pana, na Jego głos, uznanie w Nim Tego, który „przewyższa godnością” sprawia, że człowiek staje się świadkiem Jezusa. Emanuje na innych ludzi swoim życiem, swoją świętością. Nie skupia na sobie, ale prowadzi do Jezusa. Wskazuje prawdziwy cel - Jezusa, Baranka Bożego, który gładzi grzechy świata. „Doskonałość osoby miłowanej udziela się miłującemu - nauczał Ks. Sopoćko. - Jeżeli tedy człowiek należycie kocha Boga, sam się udoskonala i uszczęśliwia”.

Miłość do Boga sprawia, że człowiek idzie za Nim, choćby na krzyż. Jego wybór drogi staje się odpowiedzią na Boże wezwanie. „Powołanie opiera się na zmyśle wewnętrznym - pisał Sługa Boży- ukazującym, kim jest Bóg, jaka jest wartość duszy ludzkiej i jakie są jej prawdziwe potrzeby. Objawia się ono u powołanego w ofiarowaniu życia Bogu. W rzeczywistości Bóg staje przed duszą, podbija ją i pociąga do siebie. Wówczas idziemy za Nim, mówimy o Nim z innymi, wpadamy w zapał i bronimy Go wobec przeciwników. Oto jutrzenka apostolstwa. Należy ją witać sercem czystym i ochotą do pracy.”

Z takim to właśnie zapałem odpowiedział na Boże powołane kolejnym patronem tego miesiąca - św. Piotr Apostoł. Jezus zmienił jego historię, nadał mu nowy kąt patrzenia na życie. Z chwilą powołania, Szymon otrzymał od Jezusa nowe imię: Piotr. On także, podobnie jak św. Jan Chrzciciel, nie poszedł drogą Pana tylko dla własnej satysfakcji. Przyjął Boże wezwanie, aby w przyszłości tą drogą poprowadzić innych, aby być kamieniem węgielnym pod cały duchowy gmach Kościoła.

Proces wychowania Piotra przez Pana Jezusa trwał przez trzy lata - zauważył Ks. Sopoćko - i dopiero po swoim zmartwychwstaniu Jezus nadał Piotrowi prymat. „Dla utwierdzenia go w pokorze dopuścił na niego aż trzykrotny upadek, by był wyrozumiały dla innych i ufał nie tyle swojej miłości, ile nieskończonemu miłosierdziu Bożemu, któremu tylko zawdzięcza, że nie podzielił losu Judasza, nawrócił się, pokutował i teraz został wyróżniony wśród innych.”

Według Ks. Michała Sopoćki, doświadczenie św. Piotra jest lekcją życia także dla nas. „Zbytnia ufność w siebie zwykle zasklepia i sprawia, że się nie liczymy z naszymi słabościami - pisał. - Bez pomocy Bożej najbardziej mężny człowiek nie może być wiernym swym obowiązkom, ”nie może czuwać nawet jednej godziny" z Mistrzem.

Jednak otwartość św. Piotra, jego współpraca z łaską Bożą sprawiły że, pomimo jego porywczego temperamentu, nauczył się naśladować Jezusa, który jest cichy i pokornego serca. Kochał Mistrza całym sercem, ufał Mu i to zaufanie Jezusowi było siłą do trwania przy Zbawicielu i źródłem odwagi, by wyznać: „Panie Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham”(J21, 17)

Choć przypieczętował swoją życiową drogę śmiercią na krzyżu, nie zwątpił, nie uląkł się. Oddał całkowicie swoją wolę Mistrzowi. Chciał naśladować Jezusa do końca. „Zwykle w latach młodzieńczych odczuwamy męstwo i niezawisłość - pisał Sługa Boży - a w starości bojaźń i zależność. W życiu Piotra stało się odwrotnie. Na tym polega doskonałe naśladowanie Pana Jezusa, do którego Zbawiciel zachęca Piotra jak żadnego z Apostołów.

Wśród czerwcowych patronów można tu jeszcze przywołać postać św. Pawła, który potrafił przyjąć swoje męczeństwo jako owoc zjednoczenia z Jezusem. ”Św. Paweł nic nie chciał znać, oprócz nauki krzyża - pisał Ks. Sopoćko - niczego nie doświadczać, prócz doświadczenia krzyża. Aby tak twierdzić, trzeba dojść do stanu, jak on, gdy powiedział „żyję nie ja, ale żyje we mnie Chrystus” (por. Gal 2,20).

Szedł w imię Jezusa, bo „miłość nie szuka swego”. Przebaczał, bo „miłość jest łaskawa, ... nie pamięta złego,.... wszystko znosi”. Nie ustawał w głoszeniu Ewangelii, bo „miłość nigdy nie ustaje”.... Sensem jego drogi był Jezus „ Gdy żyjemy, żyjemy dla Pana, a gdy umieramy, umieramy dla Pana” (Rz 14, 8). Do tego zdania Sługa Boży Ks. Michał w swoim Dzienniku dodał tylko jedno zdanie komentarza: „Mamy pragnąć tylko Jego świętej woli”.

Pragnienie pełnienia woli Bożej było dla św. Jana, św. Piotra i św. Pawła, jakby wspólnym mianownikiem. Wszyscy odznaczali się otwartością na głos przechodzącego Mistrza. Każdy z nich, na swój sposób świadom swojej niegodności idzie drogą, na której spotkał Jezusa. Trzech świętych, pochodzących z bardzo różnych środowisk osiągnęło cel drogi, na której tak jak u Mistrza, nie zabrakło krzyża. Zrealizowali swoją drogę powołania, bo zaufali Jezusowi, który jest „cichy i pokornego serca”.

Każdy z nas, współczesnych ma również w sercu wpisaną drogę do Pana. Nie musimy jej szukać nad Jordanem, jak św. Jan, ani pod Damaszkiem, jak św. Paweł. Nasza droga również nie musi prowadzić przez malowniczy zakątek nad jeziorem Galilejskim, jak u św. Piotra.

Gdzie dziś mamy szukać Jezusa? Cichy i pokorny Jezus czeka na nas zawsze w Najświętszym Sakramencie i w swoim Słowie. Sługa Boży pisał, że „miłość Boga winna wciąż wzrastać, dlatego, że chrześcijanin jest na ziemi wędrowcem - ma wciąż postępować naprzód, bo ruch naturalny staje się tym prędszy, im bardziej zbliża się do celu. Miłość wzrasta jak cecha, jak ciepło, stając się bardziej intensywne przez zasługi, modlitwy i sakramenty.” (...) „Jak dojść do życia modlitwy? Przez pokorę, bo modlitwa należy do łaski Bożej, a Bóg tylko pokornym łaskę daje. Trzeba do tego umartwić się, by się oderwać od rzeczy zmysłowych i od siebie. Szczególnie należy umartwiać język uczynić milczenie w swojej duszy, uciszyć namiętności, by słyszeć Mistrza, który przemawia po cichu. Wreszcie - często wznosić akty miłości Boga i bliźniego oraz praktykować rozmyślanie przy pracy.”

Przypatrując się Słudze Bożemu Ks. Michałowi Sopoćce, można stwierdzić, że jego życie było właśnie takie. Sam Pan Jezus powiedział o nim do św. Faustyny: „Jest to kapłan według serca mego”. Pozostał w cieniu wielkich dzieł Bożego Miłosierdzia, cichy i pokornego serca.

Żródło: Czas Miłosierdzia, nr 6(170)/2004