Okres Adwentu to czas intensywnego nawoływania do przebudzenia i czuwania. Człowiek bowiem może przespać swoje życie. I to takim snem, który - w przeciwieństwie do snu naturalnego - nie ma żadnego celu, jest w oczywisty sposób bezsensowny.

Przypatrzmy się temu złowieszczemu snowi: „Teraz nadeszła dla was godzina powstania ze snu!” - woła Apostoł Paweł. I wyjaśnia, że ów sen polega „na hulankach i pijatykach, na rozpuście i wyuzdaniu, na kłótniach i zazdrości”. Zatem ze snem naturalnym łączy go tylko zapaść świadomości, we wszystkim innym się różni. Tamten bowiem regeneruje siły, ten niszczy to, co w człowieku najistotniejsze, i przemienia nas w krzywdzicieli swoich bliźnich.

Ale nie w przebudzeniu z tego snu zrealizuje się ostateczny sens naszego życia. Człowiek został stworzony na większą miarę. Czynienie dobra jest ważnym zadaniem naszego życia, ale nie jest jego sensem ostatecznym. Ostatecznie, tylko Bóg może wypełnić serce człowieka i zaspokoić wszystkie jego tęsknoty. Zatem adwentowe: „Przebudźcie się! Czuwajcie!” nie jest wezwaniem moralizatorskim. Podjęcie nowego życia jest tylko integralnym elementem naszej postawy oczekiwania na przyjście Pana. Zarówno na te przyjścia - i codzienne, i zwyczajne - kiedy to Chrystus przychodzi do nas z różnymi swoimi wezwaniami i darami.

Celem czasu adwentowego jest między innymi kształtowanie w nas zdrowego lęku, abyśmy nie przegapili przyjścia Pańskiego i abyśmy się nie zamknęli. „Lękam się tego, że Chrystus będzie przechodził obok mnie, a ja Go do siebie nie zaproszę i On już nigdy do mnie nie wróci” - mówił o tym lęku święty Augustyn. Chrystus bowiem przychodzi do człowieka pełen szacunku dla Jego wolności. „Oto stoję u drzwi i kołaczę - to Jego własne słowa - jeśli kto usłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną”. Jeśli ktoś wtedy będzie spał (na przykład „w kłótniach i zazdrości”) albo zabraknie mu czujności, żeby Go do siebie zaprosić, On się dyskretnie oddali. „Nikt poza Jezusem nie przynosi ludziom pokoju, wynagradzając zniewagi wyrządzone przez grzech” - dodaje ks. Sopoćko.

W tym miejscu warto przypomnieć trzy wymiary czuwania chrześcijańskiego, jakie rozróżnił Jan Paweł II podczas Apelu Jasnogórskiego, 18 czerwca 1983 r. „Co to znaczy czuwam? To znaczy, że staram się być człowiekiem sumienia. Że tego sumienia nie zagłuszam i nie zniekształcam. Nazywam po imieniu dobro i zło, a nie zamazuję. Wypracowuję w sobie dobro, a ze zła staram się poprawić, przezwyciężając je w sobie. Czuwam - to znaczy dalej: dostrzegam drugiego. Nie zamykam się w sobie, w ciasnym podwórku własnych interesów czy też nawet własnych osądów. Czuwam - to znaczy: miłość bliźniego. To znaczy: podstawowa międzyludzka solidarność. Czuwam, to znaczy także czuję się odpowiedzialny za wszelkie wspólne dziedzictwo, któremu na imię Polska. To imię nas wszystkich określa; to imię nas wszystkich zobowiązuje. To imię nas wszystkich kosztuje. Nie pragnijmy takiej Polski, która by nas nic nie kosztowała. Natomiast czuwajmy przy wszystkim, co stanowi autentyczne dziedzictwo pokoleń, starając się wzbogacić to dziedzictwo. Naród zaś jest przede wszystkim bogaty ludźmi. Bogaty człowiekiem. Bogaty młodzieżą. Bogaty każdym, który czuwa w imię prawdy, ona bowiem nadaje kształt miłości”.

Okres Adwentu istotnie kształtuje sens nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia. Jeśli usłyszymy przesłania tego okresu, to będą one dla nas tym, czym być powinny, to znaczy czymś więcej niż samym tylko wspomnieniem zbawczego wydarzenia, które się dokonało w Betlejem dwa tysiące lat temu. Narodzenie bowiem Syna Bożego w Betlejem to nie tylko wydarzenie historyczne. Przesłaniem Adwentu jest - jak to trafnie sformułował ks. Michał Sopoćko - budzenie w nas niepokoju „że my i nasi najbliżsi możemy nie dosłyszeć Nowiny i umieścimy decydujący moment Narodzin gdzieś na marginesie naszego życia”.

Nasze oczekiwanie na przychodzenie Chrystusa w życie każdego z nas oraz w życie naszych rodzin i wspólnot stanowi bowiem cząstkę tego jedynego oczekiwania na Jego przyjście chwalebne i ostateczne. W tym wymiarze cała nasza chrześcijańska wiara jest „adwentowa”. Nawet Pismo Święte jest pod tym względem jakby „niedokończone”, czeka na dopełnienie. Ostatnia jego księga, Apokalipsa, kończy się bowiem żarliwym wołaniem: „Marana tha - Przyjdź, Panie Jezu!”.

Dopiero czuwanie nad swoim sumieniem umożliwia człowiekowi prawdziwą miłość. Całe życie na coś czekamy: na miłość, na słońce, na lepsze czasy, na drugiego człowieka. Czekamy na coś, co ma wypełnić te wszystkie pustki w naszym sercu, co ma nam dać choć cień nadziei, odrobinę radości, promień ciepła. Czekamy na dobrą radę, gdy często na zakrętach naszego życia boimy się o to, co dalej. Czekamy na pomocną dłoń, która podniesie na duchu, gdy zdarzy nam się popełnić błąd lub po prostu będzie nam trudniej niż zwykle. Czekamy na odpowiedź na nasz list, na umówione spotkanie, nawet na opóźniający się sporo autobus potrafimy czekać - i to czasami bardzo wytrwale.

Czekać to stale mieć nadzieję, nadzieję na spełnienie naszych pragnień. Czekać to stale mieć nadzieję, że ta oczekiwana chwila przyniesie oczekiwane zmiany. Życie ludzkie składa się z tysiąca małych oczekiwań. Teraz też oczekujemy - oczekujemy na miłość, na maleńkiego Boga-Człowieka. Oczekujemy, bo nasze serca tak bardzo zmęczone i twarde pragną miłości małego Dzieciątka, ciepła i otwartości dziecięcego serca, bo tak bardzo potrzebują przemiany.

On stoi na progu naszego serca, nie kopie w drzwi, nie krzyczy: „Otwieraj mi!” Puka delikatnie, szepcze: „Proszę pozwól mi wejść przez próg Twego serca”. Stoi i czeka... a my ciągle pozwalamy Mu na to. Tracimy czas na przygotowania, a czasu coraz mniej. Nie czekajmy, aż będziemy gotowi, ale o prostu pozwólmy Mu wejść. Nie wolno nam przegapić Jego przyjścia, starajmy się czuwać, bo tylko wówczas możemy usłyszeć, kiedy On do nas puka. „Czuwajcie”, a nie „oczekujcie”. „Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie”. Kiedy czekamy na kogoś, nie ruszamy się z miejsca, stoimy trochę jak „malowana lala”, z założonymi rękoma. Kiedy czuwam, to jakbym już wychodził na spotkanie. Czuwać znaczy więcej niż czekać. Czuwanie zawiera wyjście naprzeciw i kryje miłość rozbudzoną, a nie śpiącą.

Jezus chce przyjść do każdego z nas. Jemu słowa są niepotrzebne, by dotrzeć do naszych serc, by napełnić je miłosierdziem. Takim czasem wsłuchiwania się w Jezusa, który mówi sobą jest adoracja. Zatem czuwajmy oczekując na przyjście Króla Miłosierdzia w postawie adoracji. Przed Najświętszym Sakramentem razem z ks. Michałem prośmy często z wielką ufnością: „Spraw Dziecię Jezu, byśmy szli do Ciebie, jako do źródła światła i piękna”.

Żródło: W Służbie Miłosierdzia, nr 3/2004, s. 9